Rozdział pierwszy
Nie ma jak akcje
Nagle zrobiło się ciemno. Kompletnie nic nie widział. Nie zauważyłby nawet gdyby chcieli mu włożyć palec do oka. Ktoś się jednak zorientował i rozbłysły światła. Na szczęście nie miał palca przed oczami. Odetchnął z ulgą. Towarzyszący mu od kilku godzin huk narastał. Stawał się nie do wytrzymania. Brzmiało to jak darcie grubej, hartowanej stali. Wszechogarniające piszczenie żelaza, trzaski i zgrzyty. Nigdy nie uczestniczył w katastrofie samolotowej, ale pomyślał, że to może właśnie tak wyglądać, przynajmniej od strony dźwiękowej.
Wtem siła bezwładności pchnęła go naprzód w stronę młodej dziewczyny siedzącej naprzeciwko. W ostatniej chwili zdołał się przytrzymać i nie wpadł na nią. Trochę żałował, ale odruch nienagannie wychowanego młodego, angielskiego dżentelmena wziął górę. Nie pierwszy raz dzieciństwo okazało się dla niego przekleństwem.
W końcu pociąg się zatrzymał i niespodziewanie nastała długo oczekiwana cisza. Patrząc przez okno zdążył przeczytać na tablicy „Warszawa Centralna”. Wstał szybko i sięgnął po kurtkę i walizkę. Stanął grzecznie w kolejce do wyjścia. Po opuszczeniu wagonu podążył w stronę ruchomych schodów prowadzących do głównej hali kasowej. Stamtąd doskonale znał już drogę do hotelu. Mike narysował mu wszystko dokładnie, tak jakby chciał się odwdzięczyć za to, że ktoś wziął za niego tę misję.
Mr. Fairbanks właściwie specjalizował się w innego rodzaju inwestycjach, ale już od jakiegoś czasu był trochę znużony grą na kontraktach na ropę i gaz. Ten rynek stał się dla niego zbyt przewidywalny, a on lubił ryzyko,
tę niepewność, która towarzyszy zawsze, gdy lokujesz kilka milionów dolarów w jeden instrument. Przecież, dlatego wybrał ten zawód. I kiedy Mike, który był jedynym w swoim rodzaju fachowcem od inwestycji na młodych rynkach, poprosił go o zastępstwo w Polsce, bo sam był od jakiegoś czasu uwikłany w interesy w Chinach
i w żaden sposób nie mógłby pogodzić tych dwóch rynków, zgodził się po namyśle, nie okazując jednak radości, aby zostawić sobie u Mike’a na przyszłość margines poczucia wdzięczności. Nigdy nie wiadomo, kiedy się może przydać.
Według Mike’a rynek polski jest w pewnym sensie podobny do chińskiego z jednego, dość istotnego powodu. Tym powodem jest sport, a właściwie duże wydarzenia sportowe, które mają się odbyć w tych krajach. W Chinach igrzyska olimpijskie, a w Polsce mistrzostwa Europy w piłce nożnej. I właśnie pod te dwa wydarzenia według Mike’a warto grać na lokalnych giełdach. Ponadto Polska ma jeszcze jeden mocny atut – setki miliardów euro na rozwój wielu dziedzin kraju płynące z Unii Europejskiej. Chińczycy tego nie mają, ale radzą sobie inaczej. Co prawda giełda polska bardzo nerwowo reaguje na ruchy NYSE, gdzie sytuacja z powodu zawirowań na rynku kredytów hipotecznych jest dość skomplikowana, ale jeśli się nieco uspokoi, być może w połowie 2008, to powinny być dalsze wzrosty na WGPW. A w międzyczasie, to co Mr. Fairbanks lubił najbardziej – łapanie lokalnych dołków
i czekanie na wzrosty w średnim terminie. Nigdy specjalnie nie przepadał za bardzo aktywną grą, choć i tę praktykował dość często, ale jego ulubionymi były trendy średnioterminowe, co dla niego oznaczało kilka tygodni. Swoją przygodę z rynkiem kapitałowym zaczynał, jeszcze w szkole średniej, od funduszy inwestycyjnych, więc był przyzwyczajony do czekania na zyski. Potrafił także, i to chyba najważniejsze, opanować nerwy i nie panikować, gdy jego inwestycje traciły chwilowo na wartości. W większości przypadków, wcześniej czy później, realizował zyski. Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego podczas wielkiego krachu na giełdzie amerykańskiej w latach 30. tak wiele osób popełniło samobójstwo. Prawdopodobnie znaczna liczba tych śmierci była niepotrzebna, a ci ludzie byliby teraz bogaci. Gdyby tylko wiedzieli...