Rozdział drugi
Wybór? Nie ma wyboru...
Mr. Fairbanks obudził się następnego dnia przed 6-tą rano. To jego normalna godzina. Zawsze uważał, że szkoda tracić życie na sen. Im mniej się śpi, tym więcej się żyje.
Od razu odpalił internet i zaczął przeglądać oferty internetowych biur maklerskich. W Luksemburgu nie miał na to czasu, bo do samego wyjazdu dopinał ważne sprawy. Znał jednak język polski bardzo dobrze, tak samo zresztą jak niemiecki, francuski i norweski, więc szukanie nie sprawiło mu najmniejszego problemu.
Zresztą wybór także.
Nawet niespecjalnie się zagłębiał w możliwości polskich brokerów w internecie (o naziemnych nawet przez chwilę nie pomyślał). Już na początku trafił na stronę mBanku. Potem wyczytał, że to największy bank internetowy w Polsce, a jego usługa maklerska jest unikalna, biorąc pod uwagę, że w jednym miejscu jest bank z pełną ofertą i biuro maklerskie. Potrzebował tego. Nie zamierzał ganiać po mieście, żeby założyć lokatę lub kupić fundusz inwestycyjny.
A tymczasem w tak dużej bazie klientów będzie anonimowy i o to mu chodziło. A o rozrywkę potrafi zadbać sam.
Tak więc najważniejsze funkcje, czyli kupno i sprzedaż miał. Czasem z pewnością skorzysta także ze STOPÓW (parę razy uratowały mu tyłek). Ponadto fakt, że mBank współpracuje przy usłudze maklerskiej z DI BRE też był nie bez znaczenia. Znał to biuro i nieraz słyszał o nim pochlebne opinie w krajach na zachodzie Europy. A tak w ogóle to niezły pomysł, żeby rachunek maklerski jakoś nazwać – eMakler, fajna nazwa.